Blog

Studia, czyli wyprowadzam się i jestem dorosła – część 3

No i pojawił się ostatni poważny mężczyzna na studiach przed moim zamążpójściem,
przez którego na wiele miesięcy straciłam szacunek do całej rasy męskiej. Sporo starszy,
niezbyt atrakcyjny, jarający intelektualista z bardzo wysokim mniemaniem o sobie i jeszcze
większym EGO. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że można ulec tak ogromnej fascynacji czyimś
mózgiem. Zdecydowanie był najmądrzejszą osobą, jaką wtedy przyszło mi poznać. Byłam
dumna, że człowiek o takim intelekcie chce ze mną przebywać, rozmawiać i dzielić się
przemyśleniami. To znaczyło według mnie, że też nie mogę być głupia, bo przecież
przebywamy z ludźmi podobnymi do siebie. Zamieszkaliśmy razem w chwilę i w zasadzie z
mojej inicjatywy. Jako wieczny społecznik wiedziałam, że jego brat powinien po ślubie zostać
sam z żoną i pozbyć się zbędnego brata, zaproponowałam więc żeby się wprowadził. Muszę
przyznać, że jest to jedna z największych głupot jaką zrobiłam w życiu. On nie był gotowy na
dorosłość, a ja sądziłam, że skoro jest starszy to na pewno jest dojrzalszy i bardziej ogarnięty
ode mnie. Cóż za naiwność. On wciąż się uczył – studiował i w zasadzie to nigdy nie miał
pieniędzy. Dorabiał trochę na korepetycjach, część przejarał, ale i tak wcale mnie to nie
martwiło. Racjonalne było to, że on chce się wciąż rozwijać, a ja jak przystało na porządną
kobietę będę go wspierać. Kawalerkę, w której mieszkałam, a do której on się wprowadził
zamieniliśmy na niewiele większe dwupokojowe mieszkanie po 3 miesiącach. Moja pensja z
racji zawodu instruktora tańca w wakacje się zmniejszała, czynsz wzrósł, a mój luby
postanowił, że w wakacje rezygnuje z pracy, bo musi skupić się na rozmyślaniach nad pracą
magisterską i przyszłością. Było to pierwszy raz, gdy usłyszałam od kogokolwiek w moim
życiu, że zamierza poświęcić 3 miesiące na zastanawianie się nad tematem na magisterkę i
na nic więcej nie starczy mu czasu. Rozumiem może jakby jeszcze ją pisał. Był 8 lat starszy –
miał prawie 30 lat i zaczęłam dostrzegać ogromne różnice w naszym postrzeganiu świata i
codzienności. Niestety nie było nas na to stać, żeby mógł odpuścić pracę, bo ja nie chciałam
znów ciągnąć 2 etatów, żeby go utrzymywać. Mój luby poszedł więc do swojej pierwszej
etatowej, fizycznej pracy. Na tydzień. Po czym dał mi ultimatum: może zostać ze mną, ale nie
będzie pracował, jeśli jednak ma pracować to się wyprowadza i to koniec. Dokładnie w tym
momencie zabrałam mojego psa, kluczyki, powiedziałam, że ma się wynieść i wyszłam.
Okazało się, że mój prawie, dekadę starszy intelektualista był tak zaradny, że znalazł sobie
22letnią sponsorkę. Mnie. Nigdy wcześniej i nigdy później nie okazałam się tak naiwna i tak

upokorzona. Moje poczucie, że muszę posiadać pieniądze, by w ogóle ktokolwiek chciał ze
mną być było okrutne. 22latka, której świat zawalił się na głowę przez mężczyznę, który był
emocjonalnym i finansowym pasożytem. I tutaj zrobiłam sobie przerwę od rzeczywistości. To
była moja chwila na zabawę i pokazaniu całemu światu środkowego palca. To właśnie tutaj
zaczął się mój bunt. Od jego najbardziej upokarzającego ultimatum na świecie.
Wiecie co zrobiłam po wyjściu z domu? (Muszę przytoczyć tutaj sytuacje, że jakoś rok
wcześniej zupełnie niechcący odnowiliśmy znajomość, z moją wielką miłością złamanego
serca, odrzucenia lat młodości z gimnazjum i zaprzyjaźniliśmy się. Moja stara miłość
mieszkała w Anglii, ale akurat wtedy przebywała na urlopie w Polsce). Pojechałam do niego,
który kiedyś mnie odrzucił, leczyć kolejne odrzucenie lub jak wolisz upokorzenie. Czy można
być bardziej porąbanym? Tak naprawdę jak teraz analizuję swoją przeszłość, sama nie wierzę
we własną głupotę. No cóż, widać jestem TYLKO kobietą. Mój przyjaciel, który kiedyś złamał
mi serce, pocieszał mnie, a później znów wyjechał za cudowną granicę naszego kraju.
Widywaliśmy się jak byłam w Anglii by podszkolić się tanecznie, a on tam mieszkał na stałe.
Nawet pomógł mi załatwić tam lokum na 3 miesiące. Nadal mimo przyjaźni starałam się go
unikać. Momentami iskrzyło i przeradzało się we flirt, ale na tym kończyło. W końcu kiedyś
mnie zranił, a pewne rany mimo lat nigdy się nie zagoją.
Dokładnie 14 miesięcy wielkiej zabawy i końca mojego związku z pasożytem musiało minąć,
bym poznałam swojego przyszłego męża. Gdy tylko zaczęliśmy być razem, świat chciał
zażartować ze mnie i mój przyjaciel i największe odrzucenie mojego całego życia z gimnazjum
wróciło. Wrócił do Polski zupełnie przypadkiem, a może tylko po to, by wyznać mi skrywane
uczucie i zaproponować wspólną przyszłość, związek, nowe życie – właściwie sama nie wiem
co. Nie było już jednak możliwe, bo kochałam wtedy kogoś zupełnie innego. To co w jednym
momencie jest dostępne, chwilę później może zniknąć. Nie w każdej chwili swojego życia
jesteśmy gotowi na małżeństwo, nową pracę, dzieci czy przeprowadzkę. Musimy trafić w
chwilę gotowości drugiej osoby, w jej etap na ciebie. Mój przyjaciel, zrobił dokładnie to, co ja
robiłam przez kolejne lata będąc nawet sporo starsza od niego. Odrzucił mnie, chcąc dalej
żyć, poznać inne kobiety, korzystać z życia i po prostu spróbować czegoś innego. Byłam dla
niego zbyt pewna, zbyt dobra i miła. Tak jak dla mnie moi kolejni mężczyźni, partnerzy,
przyjaciele i jakkolwiek bym ich zwała, po prostu nieudane relacje. Potrzebowałam wiele lat,
żeby to zrozumieć i mu wybaczyć. Czy mieliśmy szansę kiedykolwiek zbudować razem życie?
Oczywiście, że nie. Tutaj nigdy nie chodziło o niego, a o moje poczucie własnej wartości. Jego

odrzucenie, sprawiło, że przestałam się czuć dobrze sama ze sobą, ale tak naprawdę wbrew
pozorom niewiele miało z nim wspólnego. Pielęgnowałam to odrzucenie. Przez 8 lat
wmawiałam sobie, że to była moja utracona szansa, idealizując go i stawiając na piedestale.
To wszystko się wydarzyło tylko z powodu 1 odrzucenia. Pewnie jakby on mnie wtedy nie
rzucił, parę miesięcy później ja bym to zrobiła albo po ukończeniu szkoły trafilibyśmy do
różnych miast i byłby koniec. Nigdy do siebie nie pasowaliśmy. Ważne było dla mnie tylko to
czego nie mogę mieć, dlatego nigdy później nawet jak oboje byliśmy wolni, nie
spróbowaliśmy. Chodziło o gonitwę za króliczkiem. Tak naprawdę wszyscy skupiamy się w
życiu głównie na tym, czego nie możemy mieć. Nie potrafimy doceniać domu, który mamy,
partnera, a nawet auta czy innych rzeczy materialnych. Trawa zawsze zieleńsza jest u
sąsiada. Może zbyt prosta ta psychoanaliza, ale zarówno ja, jak i mój przyjaciel nie
docenialiśmy tego co mamy, w moim przypadku wielokrotnie. Zakładaliśmy, że czeka nas o
wiele więcej i to dopiero początek naszej drogi.
Warto jest zastanowić się, w którym miejscu następuje przełom. Moment, w którym
wiem, że już mam nie czekać, że to co mogło mi się zdarzyć najlepszego już było. Skąd mam
wiedzieć, czy moja szansa nie mija w tym momencie i tak naprawdę obecny etap jest już tak
dobry, że lepszego nie będzie. W którym momencie rosół osiąga najlepszą proporcję esencji
w stosunku do wody, a w którym staje się za tłusty? Na życie nie ma prostego przepisu. Nie
ma złotego momentu, przed i po, dlatego tak ważne jest poznać siebie. Polubić siebie, swoją
osobowość i swoje możliwości, a później znaleźć puzzel, który nie musi pasować do całego
naszego otoczenia, znajomych i rodziny. Musi pasować tylko i aż do nas. Być wycięty w
kształcie jednej z naszych ścianek, a nie ścianek naszych przyjaciół, koleżanek, czy mamy.
Oczywiście łatwiej, by było gdyby pasował do wszystkich, jednak tak naprawdę to z Tobą
spędzi większość swojego życia. Pamiętaj, że odda Ci to co ma najcenniejsze – czyli swój czas.
Łatwo jest przegotować własne życie. Czekać i zamieniać wszystko co dobre, na coś co w
naszej wyidealizowanej wizji życia zaczerpniętej prosto z filmów jest lepsze. Bo w filmach
kiepskie momenty są po prostu wycinane lub pomijane. Nie lubimy patrzeć na brzydkie
obrazy czy nudne momenty w życiu, dlatego przewijamy je lub przełączamy na inny kanał.
Życia nie warto przewijać, bo czas, którego czasem nie doceniasz i tak mija i utracony nigdy
nie wróci.

Marta Wójcik