Blog

Rozliczenie się z weselem

Przed nami – przyszłość. Życie, które razem zbudujemy, kompromisy, które wypracujemy i miłość, która będzie tak trwała jak chęć pracy nad nią. Ludzie mówią: „dopiero się zacznie” – więc niech się zaczyna, bo skoro całe życie czekałam na swoją bratnią duszę to nie ma nic lepszego niż sformalizowanie decyzji, która już dawno zapadła w naszych sercach.

Ale co z ślubem?

Zrealizowałam swoją idealną wizję ślubu – prawie – bo dźwięk był za cicho, a tiul z altany zwiał wiatr. To właśnie ja – perfekcjonistka, która dostrzega wszystkie słabe punkty, które dla większości są niezauważalne. Miałam za to piękną altanę, którą zbudował mój tata, wymarzoną suknię ślubną, którą uszyła moja świadkowa, przepiękną pogodę i pyłki w powietrzu, o które zadbał ktoś ponad nami wszystkimi. Ponad to miałam przysięgę, która była najszczersza i tylko nasza. A najważniejszy w tym wszystkim był mój mąż, który stanął tam ze mną i uśmiechał się do mnie z taką pewnością, jakby decyzja, która podejmuje była czymś najoczywistszym na świecie.

Ale co z weselem?

Jedzenie rewelacyjne, a Oranżeria Nowosiółki przepiękna. Pierwszy taniec w ramionach ukochanego do dźwięków kiczowatej piosenki z pierwszego wspólnego urlopu w Egipcie. Niespodzianka taneczna dla męża, który i tak trochę jej się spodziewał i quiz z naszego życia, który był wyzwaniem nawet dla najbliższych. Pyszne małe bezy zamiast tortu, przygotowane przez przyszywaną bratanicę i muzyka wzorowana na naszej playliście. Najcudowniejsze podziękowanie od męża, które doprowadziło mnie do łez wzruszenia. W zasadzie to wszystko było idealnie. Jednak ja jak to ja, zamiast cieszyć się weselem zajęłam się organizacją i spinaniem rzeczy, które uważałam, że tylko ja mogę spiąć. Biegałam i ogarniałam wszystko to co było zupełnie zbędne i niezauważalne, bo przecież ważni byliśmy my. No cóż… nie potrafiłam odpuścić nawet w dniu własnego wesela. Podobno tak to już jest jak się coś organizuje, na wszystko czasu jest za mało. Nie do końca pamiętam wesele, bo za adrenaliny było za dużo. Dobre momenty wracają wraz ze zdjęciami i filmikami. Mam poczucie, że miałam za mało czasu dla bliskich i męża, ale na szczęście pozostała mi jeszcze reszta życia, by go nadrobić.

Ale co z poprawinami?

Skoro za mało było czasu na weselu dla nas, to poprawiny były podwójne – u jednych rodziców na wsi i drugich. Szczególnie te tydzień po weselu na Mazowszu stały się celebracją bycia razem. Przetańczyliśmy całą noc i zrobiliśmy zdjęcia z fotografem, na które w dniu ślubu zabrakło czasu. Przyczepiliśmy tiul trytytkami, a dronem nagraliśmy na pamiątkę piękną okolicę ślubu. Mój mąż nadrobił ze mną wszystko to co powodowało we mnie niedosyt i za to też go kocham, bo dostrzega moje potrzeby i stara się je spełniać nawet wtedy, kiedy zwyczajnie mu się nie chce.

Ale co po ślubie?

No cóż… szybkie załatwienie formalności, przełożenie podróży poślubnej o 4 tygodnie i mega szybki, powrót do pracy, bo trzeba było domknąć kilkudniową imprezę masową. Niestety z perspektywy czasu za szybki dla mojego zdrowia i komfortu psychicznego. Tak duże obciążanie psychiczne i poziom stresu spowodował załamanie nerwowe. Znów wzięłam na

siebie za dużo i nie odpuściłam, bo jak zwykle wszystko inne było ważniejsze od mnie samej. Niestety zrobienie 45 godzin pracy w 3 dni nie jest już wskazane dla mojego organizmu, co odchorowuję do tej pory. Kogo mogę za to winić? Tylko siebie, bo to ja i mój perfekcjonizm nie potrafi odpuścić. I tak jednego dnia pozwoliłam sobie nawet na zastępstwo, żeby mieć szansę odespać, by kolejnego dnia znów wrócić do pracy na 18 godzin. Teraz wiem jedno – nie mam już sił tak pracować, a niestety najbliższy tydzień zapowiada się identycznie, bo przecież mam sesję w szkolę i muszę oddać projekty, a sezon się kończy.

I co dalej?

Jeszcze tylko do 20 czerwca i później odpocznę. Mój mąż zatroszczy się o mnie, a może mi również uda się zatroszczyć o samą siebie. To ja muszę nauczyć się stawiać siebie i własne zdrowie ponad oczekiwania innych ludzi i potrzeby osób, których często prawie nie znam. Muszę skończyć udowadniać sobie i całemu światu, że dam radę, nawet wtedy, kiedy nie mam już sił ustać na nogach. Ale jak to zrobić? Moja siostra mówi: „odpuść”. Pewnie ma rację, bo zna mnie jak nikt inny i to jest mój cel na pierwszy rok małżeństwa, stawiać siebie na pierwszym miejscu, a zaraz po sobie mojego męża… Wtedy reszta się jakoś poukłada.

Marta Wójcik