Blog

PRZEDSIĘBIORCZE KOBIETY vs motywacja?

Ostatnio miałam przyjemność być prelegentką na 3 wydarzeniach skierowanych do PRZEDSIĘBIORCZYCH KOBIET. Jedno z nich organizował Białostocki Park Naukowo Technologiczny wraz z Miastem Białystok, kolejne SF Business Centre Club Białystok, a ostatnie Fundacja ,,Sieć Młodych Liderek”. Czuję się zaszczycona, gdy jestem zapraszana na tego typu eventy, a tym bardziej, gdy ktoś chce poświęcić godzinę swojego cennego czasu, by wysłuchać co mam do powiedzenia.

Czasami czuję się skrępowana, gdy dostaję zestaw pytań lub zapowiedź mojej osoby, gdyż naprawdę w teorii brzmi to bardzo dobrze i dostojnie, ale na zapleczu po zdjęciu szpilek i marynarek jest „zwykły zapierdziel na brudnym zapleczu”.

Zauważyłam, że na tego tupu konferencjach, prócz wartości merytorycznych wiele osób szuka motywacji do pracy, ryzyka, a nawet nowego celu. Sama często mam problem z motywacją, szczególnie gdy jestem przemęczona i niewyspana. Czasem realizacja projektu wynika tylko z danego słowa lub zwyczajnie – deadline’u. Innym razem moje działania tworzą się z jakiejś wewnętrznej potrzeby, a jeszcze innym z ambicji. Zdarza się też, że robię coś po prostu z przyzwyczajenia lub dla pieniędzy. Nie ma jednego powodu, który jest zapalnikiem decyzji o podjęciu pewnych wyzwań w życiu – z jakiś przyczyn to się po prostu dzieje. Mam wrażenie, że jest to połączenie naszej osobowości, wychowania, priorytetów, potrzeb i doświadczeń, które nas budują przez lata. Inną ścieżkę będzie kroczyć młoda dziewczyna ze wsi, a zupełnie inną młoda kobieta z dużego miasta, a jeszcze zupełnie inną ta w Indiach. Trzeba się z tym pogodzić, cieszyć z możliwości, które się pojawiają i czerpać z zaplecza, które się posiada.

Otworzyłam moją pierwszą firmę – szkołę tańca, bo byłam zmęczena współpracą z aktualnym szefostwem i nie czerpałam satysfakcji z ścieżek kariery, których wtedy próbowałam. Drugą firmę otworzyłam po rozwodzie i w zasadzie z powodów długów, z którymi zostawił mnie ex, zwyczajnie musiałam stanąć finansowo na nogi. Mój obecny wspólnik, którego poznałam podczas jednego z jego szkoleń, zaproponował mi spółkę i zaryzykowałam. Najpierw jednak, to ja wykazałam się swoją ciężką pracą przy evencie Street Noise – by w ogóle taką propozycję otrzymać. Moją motywacją było życie. Trzymało mnie na nogach tylko nieustanne wmawianie sobie, że sama dam sobie radę i nie potrzebuję żadnej pomocy. Pamiętam ten okres. Codziennie (włącznie z weekendami) zaczynałam pracę o 7.00 i kończyłam o 23.00. Uczyłam się, prowadziłam zajęcia, zarządzałam studiem, otwierałam drugi biznes i tak biegł dzień za dniem. Trwało to około 2 lata.

Następnym etapem zawodowym było powołanie na dyrektora instytucji kultury – w zasadzie trochę z przypadku. Złożyłam papiery na dyrektora, bo szukałam nowego lokalu na działalność mojej szkoły tańca. Zakładałam, że jak „wszystkie” konkursy jest ustawiony, a wręcz słyszałam kto obejmie te stanowisko. Najczęściej przecież takie stanowiska obejmują znajomi burmistrza lub osoby, które z nim startowały w wyborach – tak po prostu już jest praktycznie wszędzie. Praca była w Ostrowi Mazowieckiej, a jestem z Białegostoku i mam 28 lat więc jakim cudem miałabym wygrać (tym bardziej, że nie wiedziałam nawet jak wygląda burmistrz)? Przygotowałam bezbłędnie moją teczkę i plan rozwoju jednostki, (który miał prawie 20 stron z podziałem na miesiące każdego, kolejnego wdrożenia), ale tylko po to, żeby pokazać się z jak najlepszej strony, a następnie wejść we współpracę i na stałe wynająć jakiś lokal. Nie oszukujmy się. Prywaciarze tak mają – samorząd najczęściej ich nie obchodzi, bo przecież poza przetargami realizowanymi na poziomie kosztów dla płynności obrotowej, nie ma im nic do zaoferowania. Pamiętam, jak jechałam na drugi etap konkursu, a na poziomie Mężenina zadzwonił telefon – konkurs został unieważniony. Podobno jakiś urzędnik popełnił błąd formalny i ogłoszenie wisiało na BIP za krótko. Dostałam informacje, że zostanie ogłoszony nowy konkurs. Dwa dni później, gdy akurat byłam na zakupach dostałam telefon, z prośbą o przyjazd do UM w Ostrowi Mazowieckiej w ciągu godziny. W jeansach z dziurami, adidasach i bluzie z kapturem pojechałam sądząc, że jadę odebrać złożone dokumenty. Z kancelarii jednak zaprowadzono mnie do gabinetu burmistrza. Okazało się, że dotychczasowy p.o. dyrektora MDK nie zgodził się na przedłużenie umowy do czasu rozstrzygnięcia kolejnego konkursu i od przyszłego tygodnia jednostka będzie bez dyrektora. Dowiedziałam się też wtedy, że mój program rozwoju jednostki był bezkonkurencyjny, a doświadczenie jak na tak młody wiek, zrobiło duże wrażenie. Następnie została przeprowadzona rozmowa weryfikująca moje kompetencje i wiedzę o „budżetówce” – to była moja pierwsza w życiu styczność z samorządem. Przyznam się, że na planowany wcześniej konkurs wykułam się wszystkich ustaw (m.in. tej najgorszej: O zamówieniach publicznych) dotyczących MDK, bo nie chciałam, by traktowano mnie poważnie. Po rozmowie zaproponowano mi p.o. na 6 miesięcy w celu weryfikacji mojej pracy, a po tym czasie miał się odbyć kolejny konkurs. Miałam pociągnąć przede wszystkim Dni Ostrowi. Z dumą mogę przyznać, że z konkursu zrezygnowano ze względu na ingerencję moich pracowników i tak dobrej opinii Związków Zawodowych, dzięki którym po opinii Ministerstwa KiDN przedłużono mi umowę na kolejne 5 lat. Zostałam powołana, bo ludzie, których poznałam w MDK nie chcieli innego dyrektora. Tak naprawdę na początku sądziłam, że popracuję z 2 lata, zbiorę doświadczenie i przestanę w końcu dojeżdżać. Nie wiedziałam wtedy jednak, jak bardzo pokocham tą pracę i ludzi, którzy są nadzwyczajni i cudowni w swoim podejściu do kultury, życia i innych ludzi. Skorzystałam z szansy i tak od 7 i pół roku tkwię na dwóch etatach – w Ostrowi i w Białymstoku. Takie rozwiązanie od rozwodu zawsze dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Alternatywa, gdy coś nie wyjdzie, by nigdy nie było sytuacji, że zostanę z niczym. To jest moją największą motywacją – niezależność. Nie znoszę być zależna od kogokolwiek i czegokolwiek, a swoją wartość zawsze udowadniam ciężką pracą i szacunkiem do ludzi. Nauczyłam się, że w życiu nie ma nic za darmo – a ja nigdy nie lubiłam mieć długów wobec kogokolwiek, dlatego zawsze trzymam się z dala od układów i układzików. To jest zgodne z tym jakim człowiekiem jestem i jakim chcę być.

Niestety nie znam dobrego sposobu na motywację. A może tak naprawdę go nie ma, albo dla każdego jest to coś innego? Ja mniej skupiam się na tym jak się motywować, a więcej na tym, by działać i szukać sobie nowych celów. Celów szukam wśród własnych marzeń i tego co mi w duszy gra. Właśnie dlatego po 15 latach zaryzykowałam i ponownie aplikowałam z Reżyserię do WSF. Mocno wierzę, że z początkiem 2025 roku odbędzie się moja pierwsza premiera krótkiego metrażu. Trzeba szukać szans, dostrzegać szansy i ryzykować, a czasem zwyczajnie się zmusić, by zrobić coś, nawet gdy nie ma się chęci i sił, szczególnie gdy się dało słowo, bo jest ono cenniejsze od pieniędzy. Pieniądze przychodzą i odchodzą, a jeśli ktoś nam zaufa i raz stracimy wiarygodność przez własną niekompetencję czy intrygi, już nic nam nie pozostanie.

A przedsiębiorczość? Dla mnie to przede wszystkim inwestowanie w siebie bez względu czy się prowadzi biznes, pracuje na etacie czy uczy. To decyzja o tym, by być tym kim się chce być, a nie by zgodzić się na to, co wydaje się najłatwiejsze.

Marta Wójcik