Blog

Podstawówka, czyli wymieniamy się karteczkami i nie tylko…

Zdałam. Czyli po przedszkolu przyszedł czas na podstawówkę. Moja liczyła niespełna 100 osób. Szkoła, w której oczywiście każdy znał każdego i każdy wiedział kto jest czyim dzieckiem – w szczególności nauczyciele. Moje rodzeństwo jest sporo starsze więc moją 1 klasę rozpoczęłam bez suportu. Szybko odnalazłam go jednak w postaci najlepszych na świecie przyjaciółek. Niestety krótkoterminowych, bo przyjaźń przetrwała tylko do czasu awansu do gimnazjum. Nasza paczka liczyła 5 dziewczyn. Byłyśmy super i tak się czułyśmy. Podzielone automatycznie według schematu: ta najładniejsza, ta najbardziej odpowiedzialna i pilnująca nas, ta dobra dla wszystkich i świata, ta ekstrawagancka i wulgarna, no i JA: ta zabawna. Wiecie co jest w tym najciekawsze? Że tak naprawdę, ja nigdy nie byłam zabawna. Może jestem ironiczna i sarkastyczna, ale na pewno nie zabawna. Zawsze w towarzystwie robiłam SHOW. Szczególnie jest to widoczne na moich zdjęciach z dzieciństwa – aż za bardzo. Byłam w tym kompletnie nienaturalna, ale w końcu sama w to uwierzyłam i jakoś szło. Ja naprawdę nigdy nie potrafiłam się wygłupiać i robić żartów. Do tej pory ciężko mi się odnaleźć w sytuacjach, w których mam się wygłupiać. Tak bardzo jednak chciałam, być zabawna, że przez 23 lata mojego życia udawałam, że tak jest. Później ludzie stwierdzili, że spoważniałam, a ja po prostu przestałam udawać i jestem sobą. Cóż za niewyobrażalna ulga. Na szczęście dorosłam choć na tej płaszczyźnie i w końcu przestało mi się chcieć wszystkim przypodobać.

Naszą główną atrakcją w podstawówce było ciągłe wymienianie się chłopakami. Regularnie i dosłownie co parę dni miało się innego. To była główna rozrywka naszych roczników. Karty flirt towarzyski pozwalały na dyskretne zapytanie: „Czy będziesz moją dziewczyną?”, a butelka na pierwsze pocałunki. Od 4 klasy do końca 6 klasy zmieniałam chłopaków średnio co 2 tygodnie. Mój były trafiał do jakiejś mojej koleżanki, a ja zyskiwałam jakiegoś po innej. Nie było unikalnych partnerów – podstawówka miała 100 osób, więc trzeba było nauczyć się dzieli. W tak małej społeczności nie było innych rozrywek. Czasem chodziliśmy pod most albo na plażę i tyle. Dużo graliśmy w piłkę. Powtórzę się jakby ktoś nieuważnie czytał: dorastanie moje i moich koleżanek polegało na ciągłym wymienianiu się chłopakami. W miejscowości, w której prócz rzeki, szkoły, cmentarza, kościoła, domu kultury i 4 sklepów spożywczych nie było nic więcej znalazłyśmy grę, która dawała nam mnóstwo zabawy i satysfakcji. Oczywiście nasze „związki”, czy jak to się mówiło „chodzenie” nie miało nigdy podtekstu seksualnego. Największym ekscesem był pocałunek za śmietnikiem koło szkoły lub pod nieczynnymi prysznicami koło sali łazienek. Cóż to były za emocje! Związek i zmiana chłopaka stała się dla mnie czymś tak naturalnym jak kanapki na śniadanie. Do dużej przerwy byłam z Olkiem, a po lekcjach zaczynałam chodzić z Marcinem. Oczywiście dorośli zwyczajnie obracali to w żart. Szkolne miłości są przecież czymś naturalnym. Zgadza się. Ja jednak wystarałam w przekonaniu, że cały czas należy być w związku, bo wtedy jest się kimś fajnym. Tylko fajne dziewczyny mają chłopaków, a te które nie mają są beznadziejne i nie powinnam się z nimi trzymać. Bycie z kimś jest etapem, do momentu, aż przyjdzie czas na zmianę partnera. Czas przejściowy na bycie samej jest jak najbardziej zbędny i bezwartościowy. Zastanawiam się kto w tym układzie ma większą szansę na znalezienie miłości na dobre i złe, póki nas śmierć nie rozłączy? Dziewczyna, która zakochuje się obłędnie na studiach i jest to jej pierwszy chłopak czy dziewczyna, która od dzieciństwa zmienia chłopaków jak rękawiczki? Pierwsza będzie się zastanawiać, że skoro nigdy z nikim innym nie była, to czy jej obecna relacja jest dobra, a może z kimś innym byłoby lepiej? Druga, czy warto tracić tyle czasu na jednego faceta, skoro przecież za chwilę można mieć innego i jak będzie gorszy to znów się zamieni. Sądzę, że bardzo ciężkie byłyby takie badania, bo kobiety niechętnie opowiadają o swoich porażkach miłosnych, byłych czy nieudanych związkach. Wypaczają swoją historię może nawet nieświadomie. Nie chcą też głośno powiedzieć, że facet, którym się interesują nie zwraca na nie uwagi. Wolą żyć w nadziei, że to się w końcu odmieni i wtedy głośno wykrzyczą światu „prawdę” o swojej miłości. Pozory są ekstra. „Skupiam się na pracy, dobrze mi samej” – ja w to wszystko wierzę, naprawdę. Sama to przechodziłam. Ucieczka jest najlepsza. Zajęcie całego wolnego czasu innymi zadaniami i wyzwaniami. Gorzej czułam się jednak, gdy w Boże Narodzenie, po obiedzie rodzinnym wracałam do pustego mieszkania. Zostawały mi wtedy horrory i wino, mogłam jeszcze pogadać do kwiatków lub wrzucić zdjęcie choinki na Insta czy Facebooka. No chyba, że miałam tak okropnego doła, że włączałam romans świąteczny tylko po to, żeby pozazdrościć fikcyjnym parom i się wypłakać. Jakby nie patrzeć, sporo płaczę, głównie sama w domu, a doskonale wiem, że samotności nie czuję się w biegu. Najtrudniejszy jest moment, w którym muszę się zatrzymać, rozejrzeć się i uświadomić sobie, że jestem sama. Ja wiem, że wszystko usprawiedliwiam i znajduję plusy: przyjaciele i rodzina – oczywiście, że są – jak masz szczęście, ale trafiasz do nich i przed tobą znów siedzi para: mama i tata, brat z żoną, bratanek z dziewczyną, przyjaciółka z partnerem. To tak jakby wyjść na słońce, by się wygrzać i krzyczeć jednocześnie: „nie potrzebuje ciepła”. Oczywiście, musimy dobrze czuć się sami ze sobą, inaczej nigdy nie odnajdziemy spokoju i będziemy niepewni w każdym momencie przejściowym, ale naprawdę trudno całe życie walczyć ze światem samotnie. Moim zdaniem, każdy i każda z nas powinna przez pewien okres życia być sam, by lepiej poznać samego siebie, ale to nie powinno być jego celem przez całe życie. Dążenie do życia w samotności na siłę musi być bardzo przykre. Potrzebowałam ponad 30 lat, żeby to przyznać i sądzę, że i tak to szybciej, niż większość społeczeństwa. Gdy wracasz do pustego domu, w którym nie ma osoby, która postara się przytrzymać Ciebie, gdy ty trzymasz swoje problemy, masz zwyczajnie mniejszą wytrzymałość. Nie musi nawet z Tobą mieszkać, a co dopiero być związana formalnie, ale być dla Ciebie człowiekiem pierwszego kontaktu. Bycie samemu jest zwyczajnie cięższe – ale możliwe. To dotyczy zarówno kobiet jak i mężczyzn. Ta druga połowa po prostu jest potrzebna, ale tylko taka, która pomaga Ci stać na nogach, gdy ledwo się na nich trzymasz, a nie taka, która dokłada Ci dodatkowego ciężaru. Pamiętaj, że jest potrzebna, ale nie niezbędna. Sądzę, że dobry związek ułatwia życie, ale nie jest niezbędny do szczęśliwego życia. Porównam to do życia z samochodem i bez samochodu. Posiadanie auta zdecydowanie ułatwia zwykłe codzienne życie, ale czy nie da się żyć bez niego? Są ludzie, którzy powiedzą, że w mieście im będzie przeszkadzać, bo nie ma parkingu pod blokiem lub utrzymanie będzie nieproporcjonalne do korzyści. Dokładnie w taki sam sposób możemy spojrzeć na związki. Moja perspektywa jest oparta na moich doświadczeniach. Twoje spojrzenie może być zupełnie inne, bo masz inne potrzeby i wartości. Pamiętaj jednak, że ten cykl i mój blog jest moją perspektywą, a nie pracą naukową popartą badaniami. Szczęśliwe związki to zdecydowanie nie jest moja specjalność, ale na podstawie doświadczeń jestem w pełni świadoma jak nie powinny wyglądać. Oczywiście w związku szczęście działa w obie strony. Partnerzy muszą tak samo dużo uwagi i wsparcia poświęcić drugiej osobie, którego oczekują również wobec siebie. Jeśli ktoś będzie czuł się wykorzystywany, dyskomfort i poczucie żalu będzie rosło każdego dnia. Zobowiązania jednostronne nigdy nie powodują korzyści w związku. Zawsze pojawia się wtedy władca i poddany, ktoś kto daje więcej i ktoś kto bierze mniej. Owe zróżnicowanie może pojawiać się nieróżnych płaszczyznach. Od ilości obowiązków domowych, po finanse, przez okazywanie uczuć, a nawet satysfakcję seksualną. Wyobraź sobie, że Twój chłopak chodzi z Tobą do jednej klasy i po tym jak raz zaproponowałaś, że napiszesz mu wypracowanie oczekuje, że zawsze będziesz to robić. Nie będziesz mówić nie, bo obawiasz się, że to wpłynie negatywnie na waszą relacje, a może nawet z Tobą zerwie. Twoja wewnętrza frustracja będzie rosła każdego dnia, aż w końcu wybuchnie i być może nie będziesz chciała Ty z nim być, bo potraktujesz go jako osobę, która Cię wykorzystywała, a może on, bo faktycznie Cię wykorzystywał, a może zwyczajnie nie wiedział, że Ci to przeszkadza i zmieniłby swoje oczekiwania, jeśli tylko byłabyś w stanie opowiedzieć mu o nich. Pojedyncze przysługi to dobra wola, obustronna zwerbalizowana umowa partnerka, a roszczeniowe oczekiwanie wobec drugiej osoby to wyzysk. Pamiętaj, by rozmawiać o waszych potrzebach, obawach i tym co Wam nie odpowiada od razu, nie czekając na lepszy dzień, czy moment, bo pewnie nigdy nie nadejdzie. Nigdy nie powinniśmy chcieć więcej niż sami dajemy, bo druga osoba może poczuć się wykorzystywana, dokładnie tak samo jak my poczulibyśmy się w tej samej sytuacji.

Czy są ludzie, którzy potrafią całe życie spędzić samotnie? Sadzę, że tak i szczerze mówiąc podziwiam ich. Ale nie ja. Nie ja wychowana w grupie rówieśniczej, w której największą rozrywką było nieustanne zmienianie chłopaka, który stawał się miernikiem mojej fajności.

Marta Wójcik