Ostatnio mam wrażenie, że nie umiem już pisać… Pojawiła się we mnie automatyczna autocenzura, która nie pozwala mi się otworzyć chyba przede wszystkim na prawdę. Mój mąż, który nie ma w sobie wyrobionego automatycznego wyparcia staje się w takich momentach moimi oczami. To właśnie on jako pierwszy zauważa toksyczne osoby, które pojawiają się w moim środowisku lub zwraca uwagę na te, które już w nim są, a tylko momentami się nasilają – najczęściej, gdy potrzebują coś załatwić. Z jednej strony nauczyłam sobie już z nimi radzić, a z drugiej, jestem jak ćma lecąca w stronę ognia jak tylko zauważę, że ktoś potrzebuje wsparcia. Uwierzcie mi to nie jest dobra cecha, ale z wiekiem o wiele łatwiej mi stawiać granice i nie jest już tak łatwo mnie wykorzystać. Jeśli ktoś czegoś ode mnie oczekuję, ja chcę coś w zamian – wymiana, nie szantaż emocjonalny.
Pomaganie i budowanie pięknych, opartych na zaufaniu relacji jest czymś fantastycznym i według mnie niezbędnym do szczęśliwego życia. Mi jednak nie chodzi o pomaganie i zdrowe relacje z rodziną i przyjaciółmi. A właśnie, wiecie jak ja odróżniam prawdziwych przyjaciół, od osób z którymi udajemy, że się przyjaźnimy lub jedno z nas udaje? Przyjaciel to taka osoba, która była u Ciebie w domu i dokładnie tak samo działa to w drugą stronę. Według mnie dopuszczenie człowieka do swojej przestrzeni, swojej oazy pokazuje prawdziwe zaufanie i prawdziwą relację. Prawdziwym przyjaciołom pokazujemy się bez filtra świata odbitego, w którym się otaczamy, tylko w przestrzeni, w której budzimy się i zasypiamy. Do prawdziwych przyjaciół trafiamy z niespodzianką w urodzimy pod drzwi i z lekami, gdy są chorzy. Przyjaciel zadba, żebyś się wyleczył, gdy będziesz w złym stanie, a nie będzie Cię wyciągał na siłę z domu, bo jesteś mu potrzebny. W moim życiu nie ma ani 1 przyjaciela, który nie był u mnie w domu, ani u którego ja nie byłam. Z takimi osobami jestem bez względu na to, jak zmienia się świat i moje życie.
Ostatnio co raz częściej zastanawiam się nad tym jak życie jest krótkie i kruche. Jeśli naszą uwagę będziemy poświęcać, na to co nic do niego nie wnosi większość życia zwyczajnie zmarnujemy. Są oczywiście elementy, których nie lubimy, ale są niezbędne do przetrwania i funkcjonowania w społeczeństwie. Jednak tracenie czasu na bezwartościowe rozmowy, które nic nie wnoszą, zabiera nam czas, którego później nie możemy odzyskać. Słyszałam kiedyś, że nie warto siadać przy stole z towarzystwem, przy którym więcej mówi się o innych ludziach niż o rozwoju, wartościach i świecie. Chcę rozmawiać o tym co ważne, o tym co mnie pochłania i pasjonuje, a nie zatapiać się w kurtuazyjnych frazesach, które nic do mojego życia nie wnoszą.
Każdy z nas żyje w centrum własnego wszechświata i nie ma w tym nic złego. To my musimy czuć się dobrze w naszym otoczeniu i skupiać na tym co dla nas najważniejsze, a nie dla innych. Oczywiście nasze potrzeby kończą się w miejscu, gdy wkraczają w potrzeby i przestrzeń innych osób. Wolność jest tam, gdzie nie wkracza się w wolność i bezpieczeństwo innych osób. Chcę żyć w centrum własnego wszechświata, gdzie nikt nie będzie mi mówił co jest dla mnie lepsze, a relacje będą zdrowe i oparte na wzajemnej równowadze. Może to zbyt wygórowane oczekiwania od życia, ale czas w życiu jest jeden i jak nie będę wciąż walczyć o siebie już go nie odzyskam.