Blog

Liceum, czyli dwuletni flirt i pierwszy poważny związek

O tak – liceum i wielkie miasto Podlasia. Liceum to był czas, który większość z nas wspomina jako najlepsze lata życia. Nie martwimy się jeszcze finansami, a zaczynamy „móc” tyle samo co dorośli. W moim przypadku okres dojrzewania był jednoznaczny z chodzeniem na randkę za randką. Naprawdę z perspektywy czasu dziwię się, że miałam całkiem niezłe wyniki w nauce. Muszę przyznać też przed sobą (i mamą), że bardzo pomagały mi wtedy dojazdy pociągami, bo często musiałam czekać na jakiś lub nawet celowo się na niego spóźnić. Wolny czas w drodze na PKP pozwalali mi zapełniać zaangażowani i zazwyczaj uroczy towarzysze. Niektórych poznawałam w szkole, innych na imprezach, w pociągu, na zajęciach tanecznych, czy na oazie, a nawet w Internecie (na portalach Grono, Fotka, Epuls oraz niezawodnych czatach). Dokładnie wtedy Internet każdego dnia, zyskiwał co raz bardziej na wartości. Nie byłabym sobie w stanie przypomnieć imiona wszystkich chłopaków, z którymi się spotykałam w liceum. Nie ma szans. Nie wiem nawet czy jestem w stanie przywołać choć połowę z tych imion. Co gorsza – nie byłbym nawet ustawić ich chronologicznie – efekt skali. Wszystko i tak kończyło się maksymalnie na kilku spotkaniach i być może jednym trzymaniu za rękę czy pocałunku. Z tego co sobie przypominam, ponad połowa randek cieszyła się zarazem mianem pierwszej i ostatniej. To tak jakbym przywróciła sposób patrzenia na chłopaków z podstawówki. Zawsze należy się z kimś spotykać i mieć kogoś w zanadrzu. Jeśli widziałam, że chłopak zaczyna się zadłużać kończyłam znajomość i rozpoczynałam następną. Dodatkowo moje poczucie wartości wciąż rosło – bo przecież tego nauczyła mnie podstawówka – jesteś tak fajna, jak chłopak, którego masz lub chłopcy, którzy się w tobie dłużą.

Moim napędem w randkowaniu było odrzucenie w gimnazjum, które dawało znać przez lata. A ja jak przystało na dorastającą kobietę wszystko zwalałam, na to, że po prostu nie kocham swoich adoratorów. Oczywiście lubiłam się skupiać na tych nieosiągalnych, czyli zajętych, niegrzecznych, dużo starszych, a nawet tak pijanych podczas każdej naszej wspólnej imprezy, że później nawet nie pamiętali kto na niej był. Niegrzeczni chłopcy górą od przedszkola.

Liceum było naprawdę cudowne, ale tak naprawdę podczas tych 3 lat pojawił się tylko 1 poważny chłopak. I co jest zabawne: umówił się ze mną na pierwszą randkę na początku pierwszej klasy, by zbudować się ze mną związek dopiero na początku trzeciej klasy. 2 lata trwało zanim zdołałam dojrzeć do związku z nim. Pamiętam naszą pierwszą randkę w 1 klasie.

Przedstawiła nas sobie moje koleżanka z klasy. Zaprosił mnie na frytki w barze przy PKP, gdzie zwykle czekałam na pociąg. Rozmowa w ogóle się nie kleiła, on był zbyt zarozumiały, a ja zdawałam się być zbyt dumna, by skupić na nim uwagę, dłużej niż na tym jednym spotkaniu. Poza tym on wciąż mówił i mówił, a co ze mną? Każda kobieta ma swój limit związku. Limit, po którym wiadomo, czy związek może rokować na przyszłość albo trzeba go szybko zdusić w zarodku. W moim przypadku to było 6 miesięcy, dlatego (załóżmy, że miał na imię Janek) był tak wyjątkowy. Jak przystało na moje ambicje, oczywiście byłam przewodniczącą samorządu szkolnego i razem z Jankiem organizowaliśmy studniówkę i planowaliśmy studia. Para idealna i cudowna historia miłosna, pierwsza randka na początku 1 klasy i kolejna po 2 lat, jak już dojrzeliśmy. Wspólna studniówka i pójście na studia. No cóż. Zawładnął moim sercem i był idealnie dopasowany do etapu życia, w którym byłam. Uczyłam się przy nim stawać kobietą, a on przy mnie mężczyzną. To był mój pierwszy prawdziwy związek. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę przez półtorej roku. Nauczył mnie prowadzić auto, a ja uczyłam go gotować. Obejrzeliśmy razem wszystkie sezony „Lost” i zdaliśmy maturę. Lubiliśmy swoje rodziny i stało się dokładnie to co stało się z moim uroczym chłopakiem z gimnazjum – ja chciałam wrażeń, a on był taki dobry, poukładany i grzeczny… Szłam na studia i czekała mnie dorosłość, a on tworzył stagnację, która według mnie zamienia się w regres. Na pierwszym roku studiów znalazłam nawet mieszkanie w bloku blisko jego osiedla. Jeszcze wtedy sądziłam, że jesteśmy jedną z tych par z amerykańskich romansów – poznają się w szkole i ich miłość jest w stanie pokonać wszystkie przeszkody. Nie mam pojęcia, dlaczego z czasem myśl o tym, że Janek ma być ostatnim mężczyzną, w moim życiu zaczęła mnie przytłaczać. Zrobiłam się opryskliwa, wciąż mi coś nie pasowało i cały czas prześladowało mnie myślenie, że on mnie ogranicza. Stał się przez to irytujący i nie do zniesienia. Przestałam widzieć jego pozytywne cechy i uwydatniałam tylko te, które mi najbardziej przeszkadzały. Nie potrafiłam przebywać z nim w jednym pomieszczeniu, bo czułam, że zaczynam się dusić, że brakuje mi powietrza. Byliśmy razem półtorej roku, które wspominam jako przepiękny okres mojego życia. Tak naprawdę on się nie zmienił – to ja zaczęłam oczekiwać czegoś innego.

Marta Wójcik