Blog

Każdy ma swoje priorytety – niestety. Wróćmy zatem do Maslowa.

Priorytet – coś, co uważamy za ważniejsze od innych rzeczy. Zgodnie z naszymi priorytetami powinniśmy ustalać kolejność, w jakiej realizujemy działania na co dzień i w życiu. Ale czy naprawdę tak jest? Czy człowiek jest na tyle rozsądną istotą, by działać zgodnie ze swoimi priorytetami? Działania „w zgodzie ze sobą”, „w zgodzie ze swoim organizmem”, „w zgodzie ze swoimi potrzebami i chęciami” nie zawsze są spójne z naszymi priorytetami. Jeśli zatrzymamy się na chwilę, by zaszeregować nasze priorytety, okaże się, że wcale nie jesteśmy przekonani, co jest dla nas ważniejsze.

Może wcale nie powinniśmy się zastanawiać nad priorytetami i postępować intuicyjnie – niech Maslow nas prowadzi. Według Abrahama hierarchia ludzkich potrzeb jest dość oczywista. Najpierw zaspokajamy to, co odpowiada za przetrwanie, jak pożywienie, sen, woda, oddech i schronienie. Jak już możemy przeżyć, chcemy poczuć się bezpiecznie i komfortowo, dlatego dbamy również o zdrowie, stabilność finansową i emocjonalną oraz spokój w życiu. Później istotna staje się przynależność do jakiejś grupy i akceptacja. Ważna staje się relacja z innymi ludźmi, poszukujemy przyjaźni i doceniamy rodzinę, tak zwyczajnie pragniemy miłości. Gdy już znajdziemy „swoją grupę”, chcemy od niej, ale też od innych, szacunku i uznania. Zaczyna się dla nas liczyć status społeczny i pragniemy poczuć własną wartość – szczególnie w oczach innych. Dopiero na koniec pojawia się potrzeba samorealizacji. Chcemy zrozumieć sens życia, tworzyć i wykorzystywać potencjał, który mamy. Jeśli jednak któraś z płaszczyzn hierarchii potrzeb zostanie naruszona, cofamy się do niej. Abraham Maslow napisał o swojej piramidzie potrzeb w 1943 roku, a przez ponad 80 lat nic się nie zmieniło. Instynkt przetrwania kroczy przed każdą inną wartością. Więc dlaczego ludzie poświęcają czasem swoje życie i zdrowie dla innych? Bo być może to jest ich wizja na wykorzystanie swojego potencjału i poczucie spełnienia? Może tak właśnie się realizują? Nie wiem, ale z pewnością jest w nich gdzieś w środku głęboka potrzeba poświęcenia i góruje efekt obrońcy.

Wróćmy jednak do początku, czyli do priorytetów. Każda część piramidy Maslowa ma wiele elementów, które trzeba, a może po prostu warto, spriorytetyzować. A może nie warto? Do jednego worka „bezpieczeństwa” jest wrzucone zdrowie i bezpieczeństwo finansowe. Może właśnie dlatego tak często poświęcamy zdrowie dla pracy? Bo Maslow na zbyt mało kawałków podzielił swoją piramidę? Jeśli nasza choroba krótkoterminowo nie zagraża naszemu życiu, to zdrowie trafia na drugi tor? A może z drugiej strony – praca jest dla nas tak mało istotna, że przez mały katarek rezygnujemy z niej? A może praca dla niektórych wcale nie jest równoznaczna z bezpieczeństwem finansowym, bo są nim rodzice lub mąż/żona, partner/partnerka życiowa? Jest mnóstwo pytań i naprawdę na żadne z nich nie znam odpowiedzi. Mogę tylko gdybać.

W moim życiu wielokrotnie priorytety zmieniały swoją kolejność. Zdarzało się nawet, że jakiegoś zwyczajnie się pozbywałam, bo więcej szkodził, niż wnosił coś dobrego do życia. Wielokrotnie polemizowałam z ludźmi, że zdrowie może poczekać. Oczywiście chodziło o moje zdrowie, bo innym zawsze radziłam, by stawiali je zawsze przed wszystkim innym. By pomóc innym, najpierw należy pomóc sobie – zasada masek tlenowych w samolocie. Gdy patrzę wstecz dostrzegam swoją naiwność i z jakim lekceważeniem patrzyłam na zdrowie. Jak często zagryzałam zęby, by udowodnić coś sobie i innym. Zdarzyło mi się być w pracy na weekend na 30 godzin z zapaleniem trzustki, z anginą ropną poprowadziłam 2 dni eventu, z urazem kręgosłupa koordynowałam trzydniowe wydarzenie, o kulach i z kolanem w szynie ogarniałam stanowisko na targach, podczas zatrucia pokarmowego byłam konferansjerem i między wyjściami wymiotowałam za sceną. Taka drobnica jak przeziębienia, grypa, bóle głowy, problemy żołądkowe czy nawet załamanie nerwowe nie były nawet przeze mnie interpretowane jako choroby. Jestem zadaniowa i wykonuję zawsze zadanie do końca – często za zbyt wysoką cenę. Teraz mój organizm odpłaca mi za pół życia zaniedbań. Po 17 latach na rynku pracy nauczyłam się, że często nawet przy największym poświęceniu nie usłyszymy nawet słowa „dziękuję”. Poświęcanie siebie dla osób, które tego nie doceniają, dla wydarzeń, które później często stają się zapomniane, dla satysfakcji, która z czasem przestaje się nawet pojawiać nie ma sensu. Są momenty w życiu, że walczyć należy tylko o siebie. Od stycznia walczę o swoje zdrowie, bo właśnie wtedy postawiłam sobie granicę. Bo grudniu, który mnie wyniszczył. Są lepsze momenty i gorsze. Moment, w którym mam siły wstać z łóżka, i takie, w których bez ćwiczeń rozciągających nie jestem w stanie prowadzić auta. Moje emocje przestają trzymać się w ryzach, a sił nie wystarcza już, by znosić toksyczne relacje i sytuacje, które mają na celu ciągnąć nas w dół, a nie motywować do kolejnych projektów.

Za reakcję „uciekaj albo walcz” w naszym mózgu odpowiada ciało migdałowate, które jest kluczowe dla przetwarzania emocji, takich jak strach i agresja. Gdy ciało migdałowate wykryje zagrożenie, wysyła sygnały do innych części mózgu, w tym do podwzgórza. Podwzgórze inicjuje reakcję stresową, uruchamiając układ współczulny i wydzielanie hormonów, takich jak adrenalina i kortyzol. To wywołuje fizjologiczne zmiany w organizmie, takie jak przyspieszenie tętna, wzrost ciśnienia krwi i zwiększenie dostępu tlenu do mięśni, co przygotowuje organizm do natychmiastowej reakcji. Razem te struktury tworzą kluczowy mechanizm, który pomaga organizmowi przetrwać w obliczu zagrożenia. Mam wrażenie, że mimo młodego wieku tak bardzo nadwerężyłam już mój „mózgowy mechanizm przetrwania”, że warto byłoby go wymienić lub przynajmniej po raz pierwszy dobrze zregenerować i zakonserwować. Nie da się jednak tego zrobić, czując, że jest się nieustannie w sytuacji zagrożenia, w poczuciu, że coś lub ktoś wciąż na ciebie czyha. Bo jak można naprawić silnik w trakcie jazdy? Dlaczego w naszym mechanizmie przetrwania wybieramy walkę? Bo widzimy szansę lub wartość, którą walka niesie ze sobą. Wiemy, że wygrana coś zmieni w naszym życiu. Nikt nie walczy po to, by bez przerwy trwać w kryzysie. Dlaczego uciekamy? By przetrwać. By znaleźć schronienie, poczuć się bezpiecznie i przeżyć. Czasem uciekamy, by nabrać sił, przygotować się i stanąć do ponownej walki. By mieć pewność, że wtedy damy radę.

Gdy myślę o swoich obecnych priorytetach, to najpierw myślę o zdrowiu, następnie o moim mężu, później o moim filmie, a następnie o reszcie rodziny i przyjaciołach. Czyli szeregując: 1. Zdrowie, 2. Rodzina, 3. Marzenia i samorealizacja, 4. Znów rodzina i przyjaciele, a później… sama nie wiem. Chyba musiałabym się poważnie zastanowić, co jest później. Może przed tym wszystkim stawiam właśnie SZCZĘŚCIE, które jest właściwie sumą całej piramidy Maslowa. Chciałabym czuć się szczęśliwa tak jak kiedyś – bez wewnętrznego, nieustannego poczucia niepokoju i kryzysu wewnętrznego i zewnętrznego. Spokój – coś, czego brakuje mi, by znów móc poczuć się szczęśliwa. Spokój, mimo wszystkich czynników zewnętrznych, zależy głównie od nas i naszych decyzji. Tylko dzięki naszym decyzjom możemy mieć szansę ponownie go osiągnąć. A czy to się uda? Sprawdźmy.

Marta Wójcik