Blog

Gdy miałam 21 lat… eksperymentowałam

Gdy miałam 21 lat naprawdę potrafiłam udawać, że mam wszystko gdzieś. Sądzę nawet, że momentami, a może nawet jakimiś dłuższymi okresami – udawało mi się to. O wiele rzadziej zastanawiałam się nad konsekwencjami moich decyzji i nie bałam się eksperymentować. Robiłam wciąż i wciąż coś nowego, nabierając doświadczenia z najlepszych i najgorszych pomysłów i projektów. Wtedy o wiele częściej robiłam to na co miałam ochotę. Teraz zawsze przed chęcią, kroczy powinność. Jeśli tak wygląda dorosłość, to ja wysiadam… Chcę żyć pełną gębą, podejmować wciąż nowe wyzwania i czuć ekscytację z nowości, a nie wciąż powtarzać tą samą dobę, niczym w „Dniu Świstaka”.

Dlaczego z wiekiem stajemy się tak bardzo nudni i zachowawczy?

Zachowawczość – może dla niektórych to cel i marzenie, dla mnie stagnacja i regres w stosunku do pędzącego życia. Patrzę nawet na swoje niektóre wpisy, gdzie opowiadam o cennych check boxach – oczywiście są skuteczne i pomagają w organizacji pracy, ale jednocześnie są cholernie nudne.

Ostatnio zastanawiałam się nad tym co może dawać ekscytację, z rzeczy które obecnie robię. Przyszły mi do głowy eventy, w których siedzę od około 15 lat. Zauważyłam, że niektóre edycje tej samej imprezy, zlewają się ze sobą w mojej pamięci i nie potrafię ich nawet odróżnić. Pewnie nie byłabym w stanie policzyć wszystkich imprez, które zorganizowałam czy przy których pracowałam, ale obecnie nie robi mi już nawet różnicy czy ogarniam event na 50 czy na 10 tys. osób. Nie ma znaczenia czy pracuję z ekipą z Ostrowi, Białegostoku, czy zupełnie nowym Staffem w Warszawie przy jednorazowej akcji. Nie wiem jaki event mógłby spowodować, że mogłabym poczuć chociaż dreszcz emocji. Różnią je w zasadzie tylko budżet, scenografia, grupa docelowa i zaproszeni artyści, a poza tym lecimy zawsze tym samym schemacikiem. Dobry szpigiel, szybkie reagowanie w sytuacjach kryzysowych i do przodu. Przyznam, że trochę mnie dręczy ta ilość… 200… 300… 400… a może nawet 500 lub więcej. Pamiętam, że 2019 rok był rekordowy i zamknął się w okolicy 70. Te liczby mnie dołują, bo uświadamiają, że tak naprawdę to jest nadal tylko gotowanie obiadu, z różnymi składnikami.

Skoro wszystko jest powtarzalne, to gdzie szukać… siebie?

Nie mam pojęcia!

Próbuję się realizować kończąc WSF i kocham tworzyć, ale kiedy pojawiają się dead line, proces twórczy staje się kolejnym check boxem. Z jednej strony muszę go odhaczyć, a z drugiej strony to właśnie sam proces twórczy, jest cenniejszy od efektu końcowego – przynajmniej do mnie. Nie chcę go porzucać na rzecz przyziemnych obowiązków, a tym bardziej gdy wewnętrznie mnie miażdżą. Nie chcę nieść w sobie poczucia przytłoczenia i ograniczenia, tylko dlatego, że pewne zachowania powinny być zgodne z przyjętym schematem. Nie chcę dłużej zadręczać się ludźmi, którzy nie są warci mojej uwagi. Nie chcę skupiać się na rzeczach, które nic nowego nie wnoszą do mojego życia, a jedynie ciągną mnie w dół. Nie potrafię dłużej poruszać się w rytm rzeczywistości, która już dawno przestała mi odpowiadać.

Zrywam z „dniem świstaka” i poddaję się eksperymentowi dnia codziennego, bo skoro nie odpowiada mi gra, w którą gram – to zmienię zasady gry lub zmienię grę.

Marta Wójcik