Ostatnio mój znajomy uświadomił mi, że w zasadzie dużo gadam (piszę) o postrzeganiu świata i wartościach, ale niewiele osób wie o mnie cokolwiek więcej. Zakładałam, że w sumie kogo może to interesować, ale okazuje się, że kogoś jednak tak.
Od początku… Nazywam się Marta Molska i urodziłam się w 1988 roku. Moje rodowe nazwisko to Dąbrowska, a Molska to jedyne, co mi zostało po eksmężu.
Podchodzę z Uhowa – mała wieś nad Narwią na Podlasiu. Kończyłam cudowną szkołę podstawową, która liczyła około 90 uczniów, a do trzech różnych przedmiotów był często jeden nauczyciel. Dla kontrastu, do gimnazjum trafiłam do sąsiedniego miasteczka – Łap – które liczyło przeszło 1000 uczniów. Zdecydowałam się na białostockie liceum – 4 LO im. Cypriana Kamila Norwida. Kto je kończył, ten pojmuje miłość do tej szkoły. Uczyłam się dobrze i do końca gimnazjum nawet łapałam na czerwony pasek, ale nigdy nie byłam w czołówce geniuszy z żadnej z moich trzech klas. Za to na każdym etapie swojego życia byłam mistrzem zajęć pozalekcyjnych: taniec, piłka nożna, bieganie, chór, teatr, oaza, harcerstwo i wszystko. co tylko mieściło mi się w kalendarz. Sześć, siedem dni w tygodniu na dodatkowe aktywności to dla mnie standard. Gdyby Twoja mama miała magiel, a zajęcia dodatkowe ratowałyby Cię od składania pościeli przez kilka dni w tygodniu, też byś szukała wszystkiego co pozwoli być Ci poza domem.
Po liceum chciałam przede wszystkim iść na swoje. Swoją pierwszą pracę rozpoczęłam w dniu ostatniej matury ustnej. Praca dostosowana do mojego wieku i miłości do sztuki. Teatr objazdowy dla dzieci, czyli podróżowałam po Polsce grając kangurki, złote rybki i wróżki. Marzyłam, by dostać się na reżyserię do Akademii Filmowej w Łodzi. Przygotowałam teczkę i snułam plany. Nie dostałam się i cała moja wizja na przyszłość legła w gruzach. Wiele dni przepłakałam. Nigdy ponownie nie odważyłam się złożyć tam papierów, a Łódź znienawidziłam dla zasady. Oczywiście, zgodnie ze swoim charakterem, dbałam też o plan B. Dostałam pracę w szkole tańca w Białymstoku jako instruktor i dostałam się na Choreografię sceniczną w Krakowie (zaocznie – takich kierunków dziennych w tych czasach nie było). Wiadomo, że dla rodziców choreograf to nie był zawód, który niósł za sobą przyszłość. Dlatego poszliśmy na kompromis. Ja poszłam na Socjologię na UwB, a w zamian oni dokładali mi do szkoły w Krakowie. Za kilka miesięcy miałam skończyć 19 lat i czułam się dorosła. Wyprowadziłam się z domu i byłam w stanie sama utrzymać. Byłam z tego tak dumna, że by udowodnić wszystkim, że dam sobie radę prałam w rękach zamiast zawieźć brudne rzeczy do rodziców, a gdy brakowało mi pieniędzy na jedzenie brałam zaliczkę od szefa, by zdrowo zapychać się makaronem z sosem pieczeniowym.
Ten poziom życia zdecydowanie mi nie odpowiadał, więc postanowiłam znaleźć dodatkową pracę. Wiedziałam, że z dwoma kierunkami studiów i czterema wieczorami w studiu tańca mogę pozwolić sobie tylko na zajęcia, dla których sama będę tworzyć grafik. Miałam skończony już kurs instruktora, który musieliśmy zrobić chwilę po rozpoczęciu pracy w szkole tańca. Stwierdziłam, że jeśli znajdę jeszcze dwie takie grupy, jak prowadzę teraz to podwoję swoją pensję. Z początkiem roku zaczęłam wysyłać propozycje warsztatów tanecznych i lekcji tańca z moim CV po całym Podlasiu i dalej, do wszystkich domów kultury jakie znalazłam. Nie mam pojęcia, ile ich wysłałam. Dziesiątki, a może nawet więcej. Wtedy prawie żaden dom kultury nie miał strony internetowej, więc trzeba było znajdować adresy mailowe lub numery telefonów na stronach urzędów miasta, a następnie prosić o mail lub kontakt do domu kultury. maile ludzie sprawdzali maile raz w tygodniu, a może rzadziej. Komunikacja przebiegała inaczej niż teraz, więc musiałam uzbroić się w cierpliwość. Po około trzech tygodniach dostałam jedną jedyną odpowiedź na wszystkie maile, które wysłałam. Zadzwonił do mnie Dyrektor z Gminnego Ośrodka Kultury i Sportu w Małkini Górnej i zaproponował mi warsztaty w ferie zimowe dla dzieci na umowę zlecenie.
Po około półtora roku na moich zajęciach pojawił się chłopak z Ostrowi Mazowieckiej, dzięki któremu trafiłam następnie do MOSiR. Po dwóch latach pracy w szkole tańca w Białymstoku dostałam propozycję awansu. Miałam wtedy 22 lata. Miałam zacząć zarządzać organizacją zatrudniającą ponad 25 instruktorów i dbać o jej płynność finansową. Na początku ze strachu odmówiłam. Potrzebowałam nocy, by ochłonąć, przemyśleć i sama sobie dać szansę. Na stanowisku tym spędziłam dwa lata po czym stwierdzałam, że potrzebuję czegoś więcej. Większych wyzwań. W międzyczasie, po pięciu latach ukończyłam Socjologię na specjalizacji Biznes. Z pokorą muszę przyznać, że nie należałam do zbyt zaangażowanych studentów. Zdecydowanie bardziej skupiałam się na pracy. To, czego miałam się nauczyć przyswoiłam, a praktyka w pracy od początku studiów dała mi pięć lat stażu.
Miałam 23 lata, skończyłam studia i zaczęłam poszukiwania pracy. Mój rekord to trzy przepracowane dni. Inne próby kończyły się nawet po godzinie. Zrozumiałam wtedy, że nie czuję się szczęśliwa pracując dla kogoś i w wieku 24 lat otworzyłam swoją pierwszą firmę – szkołę tańca. Mylnie sądziłam, że moja praca będzie skupiona wokół tańca. Okazało się, że prowadzenie szkoły ma niewiele wspólnego z moją pasją, a o wiele więcej z księgowością i finansami. Czułam, że uzależnianie pasji od finansów zaczyna ją we mnie zabijać. W trakcie szkolenia poznałam człowieka, który miał wykonać moją nową stronę internetową i pomóc w promocji. Obecnie jest moim wspólnikiem. Połączyliśmy nasze umiejętności. Moje – prowadzenia firmy i marketingu offline oraz jego – marketingu online i informatyczne. Widząc przed sobą możliwości nowej firmy zachłysnęłam się nią i zrobiłam jeden z największych błędów przedsiębiorcy. Oddałam zarządzanie studiem nowemu managerowi. Nauczyłam się wtedy, że jeśli chcesz mieć biznes, to nikt o niego nie zadba, jak Ty sama. Dodatkowo pojawiły się problemy lokalowe i musiałam znaleźć nowe miejsce. Tymczasowo wróciłam na MOSiR. Czułam się, jakby to był krok w tył. Mój znajomy w rozmowie telefonicznej poinformował mnie o konkursie na dyrektora MDK i wpadłam na genialny pomysł. Miałam 28 lat i zakładałam, że nie mogę zostać dyrektorem, ale sądziłam, że może takim aktem chęci współpracy uda mi się wejść we współpracę z MDK i być może znajdę salę i nowy dom dla swojej szkoły. Wbrew swoim założeniom okazało się, że zostałam wybrana na dyrektora. Chyba nikt nie był zaskoczony tak, jak ja. Z czasem wcieliłam szkołę w struktury domu kultury. W moim życiu z perspektywy pracy niewiele się zmieniło. Nadal miałam dwa etaty. W firmie, której jestem współwłaścicielem i w MDK w roli dyrektora. Chciałam być tam na chwilę, żeby nauczyć się jak najwięcej, ale pokochałam tę pracę i ten zespół. Równolegle firma rosła i liczy już prawie 20 osób.
Od 1998 roku w moim życiu jest taniec. Kiedyś postrzegałam siebie jako tancerza, później jako choreografa. Tak naprawdę tworzę sztukę. Może słowo artysta jest nazbyt wyszukane, ale nie znalazłam mniej wyszukanego odpowiednika. Nie jestem politykiem, ani charyzmatycznym mówcą. Swój przekaz buduję w formie sztuki. Tańczę od 1998 roku, a od lat z pasją tworzę choreografie i reżyseruję spektakle, piszę scenariusze i publikuję teksty, inscenizuję artystyczne sesje zdjęciowe i pokazy mody, łączę słowo mówione z grafikami, produkuję festiwale i wydarzenia artystyczne. Przestałam dzielić te zróżnicowane formy sztuki już dawno, bo stosowanie i wykorzystywanie różnych form artystycznych pozwala mi wyrażać to, co we mnie tkwi.
Sztuka pozwala mi uzewnętrznić moje poglądy i sposób, w jaki postrzegam rzeczywistość. Sztuka daje mi głos, który bez niej nie zawsze jest słyszalny, a nawet jeśli jest, to odbiera się go politycznie, a nie jako zbiór wartości. Osobie ze środowiska przedsiębiorczego trudno mówić o swoich odczuciach i przemyśleniach względem świata, gdyż bardzo szybko są wykorzystywane przeciwko niej. Formy artystyczne są pozbawione bezpośredniości. Budują barierę metaforą, której interpretacja zależy często od własnych doświadczeń, które pozwalają na bardziej osobisty odbiór pewnych treści. Potrafimy je nie tylko usłyszeć i zobaczyć, ale również poczuć.
Nie wszystko mi w życiu wychodzi. Nie zawsze dostaję to, czego chcę i nie każde marzenie udało mi się spełnić. Nie wyszło mi małżeństwo, a teraz skutkuje to trudnościami z zależnością i zobowiązaniami. Od kilkunastu lat mierzę się z problemami z odżywaniem i żołądkiem, który nie chce współpracować z resztą ciała. Mam kłopoty z kolanami i kręgosłupem – jak większość tancerzy. Wyleczyłam się z pracoholizmu, ale nadal mam do niego skłonności i pochłania mnie, jak tylko przestaję go świadomie kontrolować. Mimo wszystkich swoich niedoskonałości, jestem szczęśliwa w swoim ciele i swoim życiu. Pracuję nad sobą fizycznie i psychicznie. Staram się realizować. Skupiam się na pracy, bo to daje mi szczęście i satysfakcję. Równoważę pracę działaniami artystycznymi i społecznymi, bo czuję, że tak powinnam i to daje mi spełnienie. Kocham świat, bo cudownie mnie wciąż zaskakuje. Uwielbiam ludzi, bo napełniają mnie inspiracją i wdzięcznością za życie. Kocham być kobietą, bo to pozwala mi przeżywać wszystko na sposób, w jaki to teraz robię. Czuję wdzięczność za swoje pochodzenie, bo nauczyło mnie pracowitości. Czuję wdzięczność za ludzi, którzy stanęli na mojej drodze, bo to właśnie dzięki nim i sobie jestem tu, gdzie jestem i zwyczajnie w świecie mam szczęście być szczęśliwą codziennie przez większość czasu.
Nazywam się Marta – aż i tylko Marta.