„Strach ma wielkie oczy” — mówimy. Ale czego boimy się najbardziej? Czego ja się boję? Chyba przede wszystkim tego, że na koniec okaże się, iż wszystko to nie miało sensu. Że nasze starania, praca i zaangażowanie stracą na wartości, bo przecież nie da się tego zabrać ze sobą. Ani pięknych sukien, ani dużego domu, ani nawet rodziny czy przyjaciół. Na końcu zostajemy sami, pozbawieni dobrodziejstw tego świata. Skoro naprawdę nie możemy niczego zabrać, po co się staramy? Czy chodzi o przekazanie genów, czy o budowę „pomnika”, dzięki któremu ktoś wspomni o nas, kiedy będziemy po drugiej stronie? Krewnych, którzy w Dzień Zaduszny zapalą znicz i może nawet postawią chryzantemę, o ilę na nią za życia zasłużymy?
O sensie życia pisali najwięksi myśliciele wszystkich epok. Tylko czy w skali świata pojedyncze życie faktycznie życie ma wartość? Jeśli setki giną w Strefie Gazy, na Ukrainie, czy wpływa to bezpośrednio na nasz codzienny dzień? Może na ceny paliwa czy energii, ale czy rzeczywiście zmienia nasze nawyki i codzienność? Trudno przyznać przed samym sobą, że w skali globalnej nasza wartość jest niewielka, jeśli w ogóle istnieje. Możemy wpływać na nasze otoczenie, o ile ono nam na to pozwoli. Możemy wychować dzieci, by oddać je światu, który będzie miał na nie taki sam, a może nawet większy wpływ, jak my sami — w gruncie rzeczy – znikomy. Wielcy ludzie i wielkie intelekty tego świata starają się sprawić, by żyło się lżej i lepiej. Tylko czy na pewno? Przecież po prostu mamy więcej czasu na oglądanie telewizji czy leżenie na plaży. Moje pisanie również nie ma większego znaczenia dla świata, bo piszę głównie dla siebie, aby uporządkować myśli i stosować autoterapię wynikającą z samoświadomości.
Świat konsumuje, my jesteśmy konsumentami, którym dostarcza się coraz bardziej hedonistycznych produktów i usług. Nasz hedonizm zyskał nową nazwę — work-life balance, a nadano mu sens owinięty w hasła proekologiczne. Jesteśmy marionetkami systemu, który sami stworzyliśmy, by żyło się łatwiej. Kreujemy liderów, których czas przemija tak szybko jak moda na cekiny. Dlaczego ich potrzebujemy? Aby łatwiej było z kimś się utożsamić i podążać za wzorem, zamiast nieustannie podejmować nowe decyzje. Przecież każda decyzja wyczerpuje i zabiera energię. Wbrew pozorom człowiek nie chce decydować o wszystkim. Zasady są wygodne, bo dają nam więcej wolnego czasu na hedonistyczne doznania. Czego się boimy? Tego, że ktoś powie nam, iż naprawdę nie mamy znaczenia, a to, co po nas zostanie, także nie ma większej wartości. Skupieni na sobie, nadajemy sens swoim osiągnięciom tylko po to, by nie żyć w przekonaniu o bezsensie istnienia.
Tak, wiem. Moje słowa nie emanują optymizmem, radością życia ani modnym work-life balance, który sprowadza się do posiadania jak najwięcej pieniędzy i czasu na przyjemności. Żyjemy w społeczeństwie skoncentrowanym na przyjemności i na sobie, ponieważ dopuszczenie myśli o bezsensie życia kojarzy się z depresją, a nie, jak kiedyś z rozważaniami filozoficznymi.
Tego właśnie się naprawdę boimy. Boimy się, że pewnych myśli nie będziemy w stanie już dłużej zagłuszać.