Blog

Boli mnie ciało, ale za to głowa jest zdrowa – 20 grudnia 2023, godz. 5.22

Siedzę w pociągu z Białegostoku do Warszawy. Spałam dziś niecałe 4 godziny. Mój organizm buntuje się i nie chce współpracować. Nigdy nie sądziłam, że dojdę do momentu, gdy nie będę miała chwili na wrzucenie posta na Fb przez ponad miesiąc. Jestem samoświadoma i wiem, że to nie jest dla mnie zdrowe, ale codziennie odliczam… jeszcze tylko 3 tygodnie… 2 tygodnie… 10 dni… 5 dni…. Mimo mojej nieokiełznanej miłości do świąt we wtorek odmówiłam mężowi kupna choinki, bo zwyczajnie nie miałam sił już stać na nogach. Od tygodni boli mnie kręgosłup, a mięśnie nie chcą się rozluźnić. Nie mam, kiedy poćwiczyć, bo jak tylko mam chwilę dosypiam gdzieś na kanapie. W domu jestem gościem. Nie potrafię z czegoś zrezygnować, by mieć czas doleczyć własne ciało. I dla jasności – wiem, że muszę i że zdrowie jest najważniejsze. Za chwilę. Żyję w przeświadczeniu, że pewne szanse w życiu pojawiają się tylko raz i trzeba je chwytać ze wszystkich sił. Sama wybrałam taki styl życia i czasami z boku obrazek wygląda całkiem nieźle, nawet gdy wewnętrznie pali mnie ciało. Piszę o tym, nie po to by się żalić, bo to nie jest kwestia nieszczęścia czy pecha, a świadomych wyborów, które ludzie podejmują każdego dnia. 

Często starsi ludzie powtarzają, że w życiu żałuje się głównie tego czego się nie zrobiło, a ja nie chcę żałować, chcę czerpać. Może nie idę za trendem „work-life balance”, ale dlaczego mam sugerować się modą, a nie moimi własnymi potrzebami? Sądzę, że wiele osób w tym miejscu zechce ze mną popolemizować, ale właściwie, dlaczego, skoro to moje życie? Na wstępie piszę tylko o tym, że wszystko ma swoją cenę, bo doby nie da się rozciągnąć, można tylko układać 24 godziny na swój własny, spersonalizowany sposób. Spójrzmy na zawodowych sportowców. Oni, by osiągnąć swoje największe sukcesy muszą nieustannie przekraczać swoje granice. Zdobycie Mount Everest wcale nie jest zdrowe i bezpieczne, ale najwyraźniej niezbędne dla ludzi, którzy o tym marzą. Przygotowują się latami i często poświęcają całe oszczędności, TYLKO i AŻ dla spełnienia swojego marzenia. Skoro to ich marzenie i podziwiamy ich, mimo że to co robią jest niebezpieczne oraz skrajnie wyczerpujące to, dlaczego wartościujemy te ryzyko bardziej niż inne? Według mnie to kwestia „nieosiągalności”. Na poziomie racjonalnym, takie aktywności są dla nas o wiele bardziej atrakcyjne, bo poprzez swoją „rzadkość” występowania stają się ciekawsze. 

Podróż najczęściej jest za długa, wyczerpująca, pełna wyzwań, a czasem nawet niebezpieczna. Poświęcamy się jednak siedząc w niewygodnym fotelu lub obskurnym lotnisku, ryzykując łapiąc stopa, by znaleźć się w miejscu, do którego zmierzamy. By spełniać marzenia potrzebne są poświęcenia, wychodzenie poza własną strefę komfortu, często wewnętrzna walka ze sobą i wytrwałość. Ignorowanie szumu świata i kroczenie drogą, w którą powinniśmy wierzyć bardziej niż ktokolwiek inny i tylko wtedy jest szansa, że się uda. Wszystko ma swoją cenę i mam wrażenie, że wiele osób o tym zapomina, a może nie zapomina, a wmawia sobie, że owa cena wcale nie istnieje. Często to co wynika z własnych wyborów, zwalamy na nieszczęśliwy los. Moim zdaniem 80% naszego życia wynika, z decyzji, które podjęliśmy, a pozostałe 20% to czynniki, na które nie mamy zupełnie wpływu.

Moje ciało każdego dnia przypomina mi jaka jest cena tego co robię. Wiem jednak, że moja głowa nie wybaczyłaby mi jakbym porzuciła marzenia, bo czuję się zmęczona. Zdowie nie kończy się na bolącym kolanie, ale przede wszystkim na głowie, która ma swoje potrzeby tak samo konkretne jak ciało. Każdego dnia uczę się, by nie mówić innym jak mają żyć, bo tylko oni odpowiadają za siebie. Miejmy prawo być sobą i żyć przede wszystkim dla siebie, bo każdego w życiu może zabraknąć – możemy być tylko pewni, że przed sobą i własnymi pragnieniami nigdy nie uciekniemy. 

Marta Wójcik