Blog

28 minut

28 minut – dokładnie tyle miałam szansę ostatnio przespać przez całą noc. Nie chodzi o to, że nie miałam czasu, albo się późno położyłam. W zasadzie to byłam w łóżku około 22.30, a budzik ustawiłam na 7.00 rano. Jeśli ktoś umie liczyć, to miałam realną szansę na 8 godzin i 20 minut snu (plus czas pozostawiony na proces zasypiania). Nic z tego. Aktywność mojego mózgu była tak silna, że zmęczenie ciała nie miało z nią szans.

Nie wiem jak Ty, ale ja naprawdę rzadko mam problemy z zasypianiem czy mocnym snem. Stres związany np. z dużym wydarzeniem kolejnego dnia, występem czy planem filmowym, nie zaburzają moich nocy. Organizację eventu oraz przygotowany spiegel na każdy dzień, mam wypracowany do tego stopnia, że nie odczuwam przy takiej pracy stresu. Jednak ostatnio uświadomiłam sobie, jak duże zawodowe decyzje mnie czekają. Przez to co się dzieje na rynku w związku z pandemią, a obecnie również wojną, logika i tok przyczynowo skutkowy przestały mieć wpływ na rzeczywistość. Tracę kontrolę nad własnymi przedsięwzięciami, gdyż rynek nie jest w stanie się ustabilizować, a taki stres mnie przygniata. Z jednej strony jestem świadoma, że wiele osób jest w podobnej lub o wiele gorszej sytuacji, ale dopiero w ciągu ostatnich dni zrozumiałam, jak bardzo to wszystko wpłynęło na moją podświadomość. Niby żyję normalnie, chodzę do pracy – jednej i drugiej, spotykam się z przyjaciółmi, uczęszczam na zajęcia ruchowe i taneczne, a tak naprawdę zapadam się w sobie i mój organizm przestaje funkcjonować, tak jak powinien. Nie sypiam, żołądek działa jak chce i kiedy chce. Zajadam stres i nie mogę się skupić na kreatywnej pracy. Inspiracja, którą kiedyś znajdowałam na każdym progu, schowała się przede mną na dobre. Nie czuję się sobą. Tak jakbym żyła gdzieś obok własnego ciała i patrzyła wciąż na siebie z boku i na dodatku z wyrzutem.

Może dla Ciebie życie przepełnione ciągłą adrenaliną i trzymaniem w napięciu jest kuszące, ale ja się tym dosłownie krztuszę. Nie chcę być właścicielem firmy, czy dyrektorem, który tylko narzeka na swoje stanowisko, kiedy tak naprawdę w każdej chwili może zmienić miejsce, w którym się znalazł. Wszystko to, jest tak naprawdę naszym wyborem. Nie wierzę też w to, że są zawody czy stanowiska, które pozbawione są zupełnie stresu. Jeśli nawet odpowiedzialność jest mniejsza, to przełożeni mogą dać tak samo w kość, a może i więcej niż najgorszy klient. Wyobrażenie pracy, która daje tylko satysfakcję i spełnienie, stworzone przez media społecznościowe i wielu coachów, stało się celem, który moim zdaniem jest nierealny do zrealizowania. Oczywiście praca powinna sprawiać Ci przyjemność i satysfakcję, ale to nie znaczy, że każdy dzień będzie niczym filtr w Instagramie. Nie zawsze wszystko pójdzie po twojej myśli… pojawią się ludzie, którzy Cię wkurzą, coś zajmie Ci za dużo czasu, za mało zarobisz, klienci pojawiać się będą tylko sezonowo, nie będziesz mógł pozwolić sobie na urlop, zleceń będzie za mało lub za dużo, terminy Cię pochłoną, dojazdy zabiorą zbyt wiele czasu i pieniędzy, a w dni, w które będziesz miał ochotę tylko odpocząć – pójdziesz do pracy… i wiele, wiele innych czynników, które sprawią, że nie zawsze będzie tylko przyjemnie. Jednak nadal to nie znaczy, że nie będziesz jej lubił czy kochał. Praca jest jak każdy inny związek, ma swoje lepsze i gorsze dni, nie znaczy to jednak, że po jednej porażce masz ją przekreślić. Nie każda kłótnia musi kończyć się rozstaniem.

Doceniam to, że mam pracę, w zasadzie dwie i są dni, w które czuję się spełniona i pełna energii oraz takie, w których zmęczenie doskwiera, a stres obezwładnia i nie daje normalnie funkcjonować. Wbrew kreowanej wizji pracy, jako ciągu samych przyjemności i sukcesów, to właśnie według mnie jest normalne – codzienność.

Marta Wójcik