Pierwszy raz od przeszło 2 lat przez ponad miesiąc nie udało mi się kompletnie nic napisać. Tempo, w którym przeżyłam ostatnie 60 dni jest czymś nadzwyczajnym. Nie chodzi nawet o ilość projektów do zrealizowania, ale o wyzwania, które tak mnie pochłonęły, że zapomniałam o wszystkim innym. Mam wrażenie, że właśnie ten czas jest czymś, co odmieniło mnie na dobre.
2 piękne spoty, które udało się wyprodukować, największa impreza masowa, przy której pracowałam w życiu, konferencja, finał projektu, egzaminy do szkoły, finał Grand Video Awards, propozycja nowej pracy (z której zrezygnowałam), start sezonu w MDK, reorganizacja w firmie DO IT crew, a w międzyczasie trip do Hiszpanii. Oczywiście to wszystko wplecione w standardową codzienność i cykliczne zadania w pracy. Ogrom pracy i jeszcze mniej snu. Nie wiem jakbym to dźwignęła jakby nie ludzie wokół mnie, którzy tak bardzo mnie wspierali. Zaczynając od narzeczonego, po współpracowników i zawsze wspierające przyjaciółki. Bez nich nie dałabym sobie rady z ani jedną z wyżej wymienionych rzeczy. Jeśli czasem zapominałam o słowie DZIĘKUJĘ – przepraszam, że zapomniałam i DZIĘKUJĘ!
Nie jest łatwo podjąć się zbyt dużej ilości rzeczy i końcowo żadnej z nich nie schrzanić. Nie sztuką jest nabrać na siebie wiele i męczyć ludzi wokół nieustającymi problemami i ciągłą nerwówką związaną ze zbyt krótką dobą. Wielką umiejętnością jest opanować rzeczywistość tak, by na koniec móc bez wyrzutów sumienia napić się z każdą współpracującą z Tobą osobą wódki na podsumowanie i wspólnie żartować. Mam nadzieję, że właśnie to udało mi się zrobić. Bez krzyków, zbędnego ględzenia, za to z dużą dawką humoru i jeszcze większą ilością uśmiechu.
W tym tekście nie chcę opowiadać o tym, jak sobie zorganizować czas, by móc wszystko pogodzić, bo ja naprawdę nie potrafiłam sobie go zorganizować. Wszystkiego było zbyt dużo, a doby nie da się rozciągnąć. Zwyczajnie rezygnowałam ze snu na rzecz pracy, a to nie jest zdrowym rozwiązaniem w związku z czym zupełnie go nie polecam. Doba ma 24 godziny, a ja pracowałam po 18.
Z perspektywy czasu i może po najbliższym weekendzie (bo wtedy zamierzam wszystko odespać), cieszę się, że się udało. Mimo stresu, który mi towarzyszył i jeszcze większej ilości nieustających wyzwań, które się pojawiały czuję, że naprawdę było warto. Dlaczego? Bo wiem, że dzięki temu poznałam zupełnie nowe emocje, które we mnie istnieją i potrafią mnie motywować i mobilizować. Może to głupie i naiwne, ale mam w sobie poczucie, że poznałam siebie na nowo. Od dawna mam problem z cieszeniem się z zrealizowanych projektów, bo jeden zastępuję kolejnym, a dziś zatrzymuję się, patrzę wstecz i myślę: „Ok Marta. To było dobre. Możesz być z siebie dumna. Dałaś radę.” Chyba po raz pierwszy raz w życiu czuję, że jestem z siebie dumna i to dla mnie zupełnie nowa i nieznana emocja – DUMA. Nigdy jej nie zauważałam, bo wszystko co robiłam było za słabe, za małe i zawsze mogło być lepsze – ale tym razem zwyczajnie czuję, że jest dobrze.
Jestem z siebie dumna – to zdanie, które wypowiadam po raz pierwszy raz w życiu i naprawdę w nie wierzę. Dziękuję, że życie przez ostatnie 2 miesiące, postawiło na mojej drodze tyle wyzwań, bo właśnie dzięki nim, mogę teraz czuć się właśnie w ten sposób.