Był rok 1996 i mój tata wrócił z Chicago po 6 latach dorabiania się z ogromną kamerą na takie małe kasetki. Na wszystkich wydarzeniach rodzinnych zabierałam ją, nagrywałam wszystko i wszystkich. Uwielbiałam to. Kochałam opowiadać historię i pokazywać świat, w sposób jaki ja go widzę. Swój pierwszy scenariusz napisałam w pierwszej klasie gimnazjum, a dzięki zaangażowanej Pani Pedagog, tego samego roku udało nam się wystawić sztukę w oparciu o niego, co stało się później tradycją w naszym gimnazjum w Łapach.
Na moje 18 urodziny rodzice spełnili moje życzenie i kupili mi moją pierwszą kamerę, którą mam do dziś, mimo że dawno już nie działa. To moja osobista relikwia, która przypomina mi o tym kim jestem. Na początku nie rozstawałam się z nią ani na krok. Zabierałam do szkoły i na zajęcia. Nagrywałam wszystko i wszystkich, później jednak odstawiłam ją na wiele miesięcy, może nawet lat.
W tym roku minie dokładnie 15 lat, odkąd w 2007 roku aplikowałam na kierunek Reżyserii do Szkoły Filmowej w Łodzi. Nie dostałam się. Z perspektywy czasu wcale się nie dziwię, że komisja rekrutacyjna odrzuciła moją aplikację. Byłam młoda i z jednej strony świadoma, co chcę w życiu robić, a z drugiej wciąż nie wiedziałam co chcę przekazać i jaki będzie mój głos. Straciłam wiarę w swoje możliwości. Przez bardzo długi czas nie miałam odwagi ponownie sięgnąć po swoją kamerę. Obraziłam się na nią i porzuciłam marzenie – sądziłam, że na dobre.
Potrzebowałam aż 15 lat, by zrozumieć siebie i ponownie zaryzykować ze spełnieniem swojego największego marzenia. Mimo, że jestem kobietą, która niejednokrotnie ryzykowała i wielokrotnie częściej niż sukcesy – odnosiła porażki. Odrzucenie przez filmówkę spowodowało traumę, z którą okazało jak się kilka dni temu – nie poradziłam sobie do tej pory. Mimo, że każdego roku realizuje coraz więcej projektów, a sztukę postrzegam szerzej niż kiedykolwiek, ponowny egzamin na reżyserkę kompletnie mnie sparaliżował. Ponownie czułam się jak niepewna siebie 19nastolakta, która nie wie czego chce od życia.
Czekając w kolejce na egzamin cała się trzęsłam i nie mogłam zebrać myśli. Musiałam wyglądać naprawdę kiepsko, bo co chwila ktoś zagadywał, że wyglądam na zdenerwowaną i próbował uspokoić. Jeden chłopak zapytał nawet wprost: „Te studia to twoje być albo nie być?” Wewnętrznie odpowiedziałam sobie, że tak, choć zawodowo naprawdę nie mam na co narzekać. Niestety moja trauma była silniejsza ode mnie. Po wejściu do sali egzaminacyjnej i zajęciu miejsca przed 3osobową komisją i 1 panią z dziekanatu poczułam się obezwładniona. Nie mogłam złapać tchu. Walczyłam sama ze sobą, by być w stanie odpowiedzieć na pytania, które słyszałam. Nawet przedstawienie się było wyzwaniem, choć na co dzień zdarza mi się mówić do tysiąca ludzi ze sceny, dobrze się tym bawić i nie czuć żadnego stresu. Jednak tym razem pokonał mnie swój własny lęk i wewnętrzna niepewność. Na pytanie o bohaterkę mojego potencjalnego filmu w głowie słyszałam tylko: „chodzi im o ciebie, chodzi im o ciebie…” Nie byłam w stanie odpowiedzieć na pytanie: „Co musi osiągnąć bohaterka, by poczuć się szczęśliwa? Jak skończy się ten film?”. Zamiast powiedzieć wprost, ja zastanawiałam się, czy egzaminator pyta o to, kiedy ja będę szczęśliwa i czy to ja jestem bohaterką tego filmu? Moje usta mówiły jedno, ale umysł był zupełnie w innym miejscu i nie chciał do mnie wrócić. Toczyłam wewnętrzną walkę, by być w stanie usłyszeć zadawane pytanie i odpowiedzieć na temat. Nie wiedziałam, czy bardziej chce mi się wymiotować czy zemdleć z braku powietrza. Z każdą sekundą czułam, że się obsuwam. Z jednej strony coś mówiłam, a z drugiej nie do końca jestem w stanie powiedzieć, co właściwie powiedziałam. Nie byłam sobą, nie potrafiłam być sobą. Po wyjściu z sali byłam przekonana, że już po wszystkim. Byłam przekonana, że zmarnowałam swoją szansę i to koniec. Wróciłam do auta, przepłakałam całą drogę powrotną z Warszawy i pół nocy. Wewnętrznie pogodziłam się z tym, że pokonała mnie moja własna trauma i zwyczajnie się nie dostałam.
Myliłam się. Udało się i może choć nie do końca wiem co mówiłam, dostałam się do Warszawskiej Szkoły Filmowej na Reżyserię po 15 latach od poprzedniej próby. Czuję się bezgranicznie szczęśliwa i wciąż się uśmiecham, a jednocześnie ze stresu bolą mnie wszystkie mięśnie – włącznie z tymi na twarzy. Wiem, że realizuję się w filmie, a plan zdjęciowy jest miejscem, w którym czuję się jak u siebie, jednak ponowna próba spełnienia marzenia zupełnie mnie sparaliżowała. Mój umysł zachował się w sposób, w jaki bym się nigdy po nim nie spodziewała. Pisze o tym, bo może właśnie mówienie głośno o własnych porażkach i traumach sprawi, że szybciej je przepracuję? A może jak przeczytasz ten tekst, zrozumiesz, że nawet jeśli widzisz wpis o sukcesie jakiejś osoby, nie zawsze jesteś świadom jaka była jej cała droga? A może również masz w swoim życiu traumę czy porażkę, z którą tak naprawdę nigdy się nie pogodziłeś i nie masz odwagi ponownie spróbować? Może jednak po przeczytaniu tego tekstu się odważysz lub chociaż weźmiesz to pod uwagę…
Życzę Ci odwagi do spełniania marzeń wbrew wszystkim lękom, obawom i ryzyku, które w sobie nosisz. Nawet najbardziej surrealne na tym etapie życia marzenie, nie będzie miało szansy się spełnić, jeśli nie zaryzykujesz i nie podejmiesz działania.